wtorek, 25 lutego 2014

Światowy Dzień Powolności

Źródło
Niech się schowają Walentynki, ja od kilku lat świętuję Światowy Dzień Powolności, 25 lutego to jeden z moich ulubionych dni w roku. Nie przewiduję jakichś specjalnych obchodów, po prostu legalnie i bez wyrzutów sumienia pozwalam dojść do głosu mojej flegmatycznej naturze. 
Sklepy powinny być opanowane teraz przez pluszowe żółwiki, ślimaczki i kontemplujące otoczenie leniwce tudzież urocze okolicznościowe kartki z wyżej wymienionymi stworzeniami. 

Jest slow food, to może czas na slow reading. ;)

"Powolne czytanie nie polega koniecznie na tym, że przyswaja się mniej słów na minutę. Opowiedzieć może o tym Jenny Hartley, wykładowczyni literatury angielskiej i specjalistka od grup czytelniczych. W roku 2000 jej londyńska grupa postanowiła przeczytać Małą Dorrit Dickensa w ten sam sposób, w jaki powieść była czytana w czasach, kiedy powstawała: w miesięcznych ratach rozłożonych na półtora roku. Wszyscy uczestnicy byli zachwyceni lekturą w stylu lento. Hartley, która w związku z pracą wykładowcy  przeczytała tę książkę wcześniej już sześć razy, z przyjemnością przekonała się, że wolniejsze czytanie odsłania przed czytelnikiem nowe uniwersum szczegółów i niuansów".

"Pochwała powolności: jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem" Honoré Carl, Drzewo Babel, Warszawa 2012, s. 242-243

poniedziałek, 17 lutego 2014

"Nie licząc psa" Willis Connie

Tytuł oryginału: To Say Nothing of the Dog
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 1999
Tłumacz: Danuta Górska
Ocena: 4,5/6

Pierwsza z listy zaplanowanych na ten rok książek, przeczytana.
Przez początkowe sto stron byłam bliska odłożenia jej na półkę lub ustalenia minimalnej, dziennej dawki, żeby w ciągu miesiąca ją przeczytać. Na szczęście im dalej, tym było lepiej. Akcja się rozkręca, wciąga, a mnie coraz częściej zdarzało się chichotać pod nosem. Od 202 strony nie mogłam się oderwać, czego wynikiem są moje spuchnięte, kaprawe oczęta. 
"Nie licząc psa" to świetna komedia omyłek z elementami science fiction, pełna nawiązań do literatury, między innymi: Jerome'a K. Jerome'a, Wodehouse'a i mojej ukochanej Agaty Christie.

Wizyta w katedrze w Coventry zmieniła życie Tossie Mering, opis tej wizyty odnaleziony w pamiętniku zmienił życie jej pra-pra-prawnuczki, Lady Shrapnell, dla której obsesją i głównym celem stało się odbudowanie katedry, zniszczonej podczas nalotów w 1940 roku, tak wiernie oryginałowi, jak to tylko możliwe. Aby osiągnąć swój cel nie liczy się z kosztami. W roku 2057 podróże w czasie są możliwe, ale nie mają zastosowania komercyjnego, służą do badań historycznych. Wydział historii Uniwersytetu w Oxfordzie, funkcjonuje głównie dzięki nakładom finansowym Lady Shrapnell, ta trzymając wszystkich w garści, wykorzystuje pracowników do prac związanych z rekonstrukcją katedry. Jednym z takich pracowników jest nasz główny bohater Ned Henry, przydzielony do poszukiwań "strusiej nogi biskupa". W wyniku licznych podróży w czasie cierpi na zaawansowaną dyschronię, objawiającą się  skłonnością do dygresji oraz sentymentalizmu, dezorientacją, trudnościami w rozróżnianiu dźwięku, zaburzeniami wzroku. Dla wszystkich jest jasne, że potrzebuje on odpoczynku, dla wszystkich oprócz Lady Shrapnell. Aby skryć Neda przed jej gniewem, nasz bohater zostaje wysłany z "drobną" misją do roku 1888, czasów sielskiej, wiktoriańskiej Anglii.
"Drobna" misja na związek z Verity Kindle (historyk wysłaną do XIX Anglii, aby przeczytać pamiętnik Tossie), która uratowała kota i przeniosła go do XXI wieku, co stanowi pogwałcenie praw kontinuum czasoprzestrzennego. Każda próba naprawienia błędu i skierowania historii na właściwe tory, prowadzi do kolejnych zawirowań i komplikacji, w czym czynny udział biorą, oprócz naszych historyków, między innymi: pewna "angielska róża", zakochany w niej student Terence, profesor Peddick, buldog Cyryl, kotka Księżniczka Ardżumand i kamerdyner.

Książkę zaliczam do wyzwań:


Trójka e-pik luty 2014 - XIX wiek w literaturze

poniedziałek, 10 lutego 2014

"Pani na Czachticach" Nižnánsky Jožo

Tytuł oryginału:  Čachtická pani
WydawnictwoKsiążnica
Rok wydania: 2004
Tłumacz: Cecylia Dmochowska
Ocena: 5/6

Nižnánsky Jožo
Urodzony w roku 1903, zadebiutował jako poeta w 1928, później pochłonęło go dziennikarstwo. Pismu, w którym pracował, w roku 1932 zagroziło rozwiązanie, toteż redaktor naczelny, próbując je ratować, zwrócił się do współpracowników o napisanie rozrywkowej powieści, która drukowana w odcinkach zwiększałaby poczytność. W ten sposób powstała "Pani na Czachticach". Czytelników zachwyciła fabuła i... czasopismo zostało uratowane, a Jožo Nižnánsky odnalazł się w tym gatunku.[1] 

Powyższa nota jest chyba najlepszym wstępem do tej książki, najlepiej oddaje to czym ona jest i czego można się po niej spodziewać. Uważam, że mylące są sugestie, że jest to biografia Elżbiety Batorówny lub podkreślanie mroczności tej historii. Jak na biografię jest tu za mało "Krwawej Hrabiny" i jest ona przedstawiona jednostronnie, współczesny wielbiciel horrorów też oczekuje czegoś innego.  Zastanawiałam się nad umiarkowanymi ocenami tej powieści, gdybym nastawiła się na biografię, czułabym się bardzo rozczarowana, spodziewając się krwawego horroru - też.

Elżbieta Batory
Elżbieta Batory była księżną węgierską i siostrzenicą polskiego króla Stefana Batorego.[2] Była kobietą wielkiej urody, a przy tym pochwalić się mogła wyjątkową inteligencją – nauczyła się płynnie władać węgierskim, łaciną i niemieckim. Od wczesnych lat życia uchodziła za osobę skłonną do napadów gniewu.[3] Gdy miała ponad 40 lat, jej strach przed starością był tak wielki, że Elżbieta Batory uległa sugestii pewnej kobiety, uznanej później za czarownicę. "Wiedźma" powiedziała księżnej, że krew na jej skórze dodaje jej uroku i znacznie ją odmładza.[4] Wtedy zaczął się koszmar. Dziewczęta i młode kobiety porywano, by w podziemiach zamku wytoczyć im krew, potrzebną do makabrycznych kąpieli hrabiny. Elżbieta była bardzo przebiegła. Rozgłosiła wśród arystokratycznych rodzin, że chętnie będzie przyjmowała na wychowanie dobrze urodzone panny. Jako że hrabina była znana w kręgach węgierskiej szlachty, chętnych nie brakowało i wysyłano do Czachtic  dziewczęta z wysokich rodów. Żadna jednak już do rodziny się nie odezwała, za to Elżbieta przesyłała do ich zaniepokojonych krewnych listy, że zmarły na niebezpieczną chorobę i właśnie zostały pochowane. Nigdy jednak nie godziła się na otwarcie trumien i pokazanie zwłok.
 [5]
Decyzją hrabiego Thurzo Elżbietę sądzono jedynie za wielokrotne przestępstwa o naturze kryminalnej, natomiast o wampiryzm i czarnoksięstwo oskarżono jej sługi.
Czworo torturowanych wspólników Elżbiety w zeznaniach podało liczbę ofiar od trzydziestu do sześćdziesięciu, ale piąty świadek ujawnił znaleziony w komodzie hrabiny rejestr zbrodni, wedle którego śmierć z rąk Elżbiety i jej sług poniosło sześćset pięćdziesiąt osób.Współuczestników zbrodni skazano na karę śmierci (wyroki wykonano 7 stycznia 1611), samą zaś Elżbietę jako wysoko urodzoną damę (która do końca zaprzeczała postawionym zarzutom) na zamurowanie żywcem w jednej z komnat zamku, z otworem jedynie do podawanie pożywienia; miała tam przebywać do śmierci.[6]

Książka kojarzyła mi się bardziej z opowieściami o Robin Hoodzie lub Janosiku, niż z przerażającym horrorem, jakiego można było oczekiwać po tytułowej bohaterce.  Gnębiony przez okrutną panią lud, dzielni i sprytni walczący w ich obronie zbójnicy, ratowane z opresji piękne dziewczęta, Elżbieta Batory - doskonały czarny charakter oraz jej pomocnicy, Ficko - garbaty karzeł, przed którym drżą Czachtice oraz najbliższe służące Elżbiety przypominające najstraszniejsze wiedźmy. Plus zamek z tajnymi korytarzami, zapadniami, lochami, salami tortur - oj działa na wyobraźnię! Podziwiam pomysłowość autora, książka jest naprawdę wciągająca, niesamowite, trzymające w napięciu zwroty akcji. Sądzę, że byłabym jednym z czytelników, który leci z wywieszonym ozorem po najnowszy numer gazety, żeby dowiedzieć się co dalej. Nie dziwię się, że ta opowieść uratowała czasopismo, w którym pracował autor - świetny serial przygodowy z elementami grozy.
Źródło


 Wyzwanie Trójka e-pik: STYCZEŃ 2014 - Seryjny zabójca w roli głównej

[1] "Pani na Czachticach" Nižnánsky Jožo, Katowice 2004, nota wydawcy 
[2] Niewiarygodne.pl
[3] Wikipedia
[4] Niewiarygodne.pl
[5] ciekawe.onet.pl (Agnieszka Krawczyk / Imperium Kobiet)
[6] Wikipedia

poniedziałek, 3 lutego 2014

"Błękitny zamek" Montgomery Lucy Maud

Tytuł oryginału: The Blue Castle
WydawnictwoEgmont/Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2013/1988
Tłumacz: Joanna Kaźmierczyk/?
Ocena: 6/6

Joanna wiedzie monotonne i nudne życie. Matka i ciotka, z którymi mieszka, kontrolują każdą minutę jej dnia, nie ma prawa do chwili samotności. Dni mijają jej na jałowych i bezsensownych czynnościach. Czuje się samotna, niekochana i nikomu niepotrzebna. Przeraża ją fakt, że tak już pozostanie. Jedynym jej wybawieniem są chwile gdy ucieka w świat marzeń i chroni się w "Błękitnym zamku" lub we wspaniały świat przyrody z książek Fostera, które może czytać tylko dlatego, że nie są powieściami. Od pewnego czasu dokuczają jej bóle serca, chcąc dowiedzieć się co jej dolega, decyduje się na wizytę u lekarza. Diagnoza, którą usłyszała sprawia, że zaczyna postępować zupełnie inaczej niż dotychczas.

Jest wiele książek, które lubię, które mnie zachwyciły lub dobrze je wspominam, ale takie określenia dla "Błękitnego zamku", to zdecydowanie za mało. "Błękitny zamek" jest moją ukochaną, co tam najukochańszą i najważniejszą książką w moim życiu. Często do niej wracałam, a niektóre fragmenty znałam niemal na pamięć. Dla mnie jest to powieść kultowa (wiem, brzmi to dość górnolotnie). Tylko przy największej dobrej woli oraz  podejściu czysto zdroworozsądkowym, mogę, chociaż przychodzi mi to z trudem, zgodzić się, że nie jest to literatura z najwyższej półki. ;) Dla mnie ta książka jest zdecydowanie czymś więcej niż czytadłem. Działała na mnie terapeutycznie, uskrzydlająco, dodawała siły, po jej przeczytaniu czułam, że mogę osiągnąć wszystko, wystarczy odrzucić strach i przestać się porównywać z innymi.
"Strach jest grzechem pierworodnym - pisał Foster. - Prawie całe zło świata wywodzi się z faktu, że ktoś się czegoś boi. Jest to śliski zimny wąż, owijający się wokół ciebie. Życie w strachu jest okropnością, jest czymś wyjątkowo poniżającym". [1]
Przez kilka ostatnich lat nie wracałam do "Błękitnego zamku", obawiałam się, że jego czar mógł z czasem prysnąć, a zależało mi na zachowaniu tych wszystkich emocji, które  towarzyszyły mi, gdy czytałam tę książkę mając lat naście.

Wiedziałam, że są inne wydania, ale jakoś nie ciągnęło mnie do nich. Dopiero teraz, kiedy zaczęła się moja przygoda z blogowaniem i na innych blogach pojawiały się wpisy o  nowym, nieskróconym, wiernym oryginałowi tłumaczeniu, skusiłam się na nowy egzemplarz. Niepewnie zaczęłam czytać, na szczęście moje wcześniejsze obawy okazały się zupełnie niepotrzebne. To było jak podróż w czasie, znów miałam 16 lat, znów czułam ten zachwyt, z wypiekami na twarzy czekałam na swoje ulubione sceny, jak na przykład ta na rodzinnym spotkaniu, kiedy Joanna mówi swoim krewnym, co o nich myśli. Ten fragment książki (i oczywiście kilka innych) stoi na równi ze sceną z "Pretty Woman", kiedy Julia Roberts wraca elegancka do butiku, gdzie nie chcieli jej wcześniej obsłużyć lub tą ze "Smażonych zielonych pomidorów", gdy bohaterka, grana przez Kathy Bates, wjeżdża kilka razy w samochód chamskich dziewczyn, które zajęły jej miejsce parkingowe ze słowami "Jestem starsza i mam lepsze ubezpieczenie". To uczucie satysfakcji, kiedy to oglądam lub czytam -  bezcenne!

Czytając nowe tłumaczenie, cały czas miałam, dla "sprawdzenia", mój stary, rozlatujący się egzemplarz książki. Nie jestem specjalistką od tłumaczeń, dlatego nie oceniam tych tłumaczeń w kategoriach lepsze-gorsze. To starsze jest mi zdecydowanie bliższe, było pierwsze i to ono zapisało się w moim "nastoletnim serduszku", Valancy na zawsze pozostanie Joanną, a Barney - Edwardem. Złośliwe żarciki wuja Beniamina były dla mnie czytelniejsze w starym tłumaczeniu, na przykład:

"- Dlaczego - spytał z wymownym uśmieszkiem - młode panny nie dają sobie rady z gramatyką?
Valancy, pamiętając o testamencie, odparła potulnie:
-  Nie wiem.
- A dlatego, że chcą odmieniać wyłącznie rzeczownik małżeństwo. - Stryj zachichotał."
[2]

"- Dlaczego -  zagadnął wuj z chytrym uśmiechem, zawiązując paczkę herbaty - stare panny nie mogą być dobrymi żołnierzami?
Joanna, z myślą o testamencie wuja Beniamina na dnie świadomości, rzekła potulnie: - Nie wiem. Dlaczego?
- Ponieważ - zachichotał wuj Beniamin - one są nie-za-mężne..." [3]


W pierwszym przypadku kojarzył mi się ze zbyt dosłownie przetłumaczonym idiomem.

W starym czy nowym tłumaczeniu, kocham "Błękitny zamek".

Ps. Dawno, dawno temu natrafiłam na sztukę w Teatrze Telewizji opartą na tej książce, niestety tylko raz i nie od początku.

[1] "Błękitny zamek"  Montgomery Lucy Maud, Egmont, Warszawa 2013, s.35
[2] "Błękitny zamek"  Montgomery Lucy Maud, Egmont, Warszawa 2013, s.30
[3] "Błękitny zamek"  Montgomery Lucy Maud, Nasza Księgarnia, Warszawa 1988, s.20

sobota, 1 lutego 2014

Podsumowanie stycznia

A miało być tak pięknie! Miałam tak ambitnie i misternie stworzony plan prawie idealny. I książki były przygotowane i czas był, no i ... klops. Przy niezwykle sprzyjających warunkach zewnętrznych dopadła mnie jakaś niemoc czytelnicza. To draństwo przeczekuję i post podsumowujący publikuję. ;)

1. "Cztery komedie" Wilde Oskar
- „Wachlarz lady Windermere” Wilde Oscar
- „Kobieta bez znaczenia” Wilde Oscar
2. "Ofiara losu” Läckberg Camilla ocena: 4/6 (audiobook - czyta Marcin Perchuć)
Dość szybko udało mi się przejrzeć intrygę kryminalną, za to czwórka. Jako książka obyczajowa sprawdza się świetnie. I to zakończenie, już czyham na następną część. Zapowiada się interesująco - tajemnice rodzinne, czyli to, co tygrysy lubą najbardziej.
Kilka ostatnich środowych wieczorów spędzam z Ale kino+ i serialem "Morderstwa w Fjällbace". Serial nawiązuje do miejsc i postaci z książek Camilli Läckberg, ale nie jest ich ekranizacją. Nowe zagadki z dobrze znanymi bohaterami.
Serialowi Patrick i Erika Źródło: Ale kino+
4. „Rozdziobią nas kruki, wrony” Żeromski Stefan [ebook] ocena 3/6