poniedziałek, 25 stycznia 2016

"Kobieta Na Krańcu Świata": Wietnam i Boliwia - Martyny Wojciechowskiej

Od stosików uginają się półki i parapet, biblioteczne terminy zwrotu książek zbliżają się nieuchronnie, o czym przypominają przychodzące na skrzynkę e-mailową powiadomienia. Trzeba pójść i oddać książki, ale jak to zrobić, żeby nie powiększyć stosików i nie przytaszczyć kolejnej partii. Już się nie łudzę, że jestem w stanie oddać książki nie wypożyczając nowych. Jedynym rozwiązaniem okazała się lista z konkretnymi tytułami, najlepiej takimi, które nie przeszkodzą w czytaniu już czekających "cegiełek". W takich razach lubię sięgać po książki Martyny Wojciechowskiej z serii "Kobieta Na Krańcu Świata". Dzięki tym niepozornym objętościowo książkom można się przenieść w najegzotyczniejsze miejsca na ziemi. Każda część tego cyklu zawiera esencję wiedzy o opisywanym kraju, odrobinę informacji historycznych, geograficznych (np. klimat) i praktycznych (np. jak się tam dostać, kiedy najlepiej jechać, na co uważać) oraz opisuje sytuację kobiet w danym państwie.

Wydawnictwo: G+J RBA
Rok wydania: 2012
Moja ocena: 4,0/6

Tym razem Martyna Wojciechowska zabrała mnie w podróż do odległej Azji, w odwiedziny u Bien Thi Nguen mieszkającej w pływającej po zatoce Ha Long wiosce Bo Nau. Książka zaopatrzona jest w piękne fotografie, oddające egzotykę Wietnamu, przybliżające również bohaterów reportażu: Bien, mającą słabość do  markowych ubrań, jej babcię w tradycyjnym wietnamskim stroju, ale za to koniecznie w perłach.
Wietnam kojarzy mi się z biedą, ale bohaterka tej książki zaprzecza stereotypom, bo jej mieszkanie mimo pozornej toporności zaopatrzone jest w najnowsze sprzęty: wieże, telewizor i inne gadżety. Bien też nie przypomina zahukanej Wietnamki, to pełna energii bizneswomen w markowych, jak na nasze standardy trochę wyzywających ciuchach.
Książka napisana jest bardzo przystępnie i lekko. Największe wrażenie zrobił na mnie fragment o  pandze, którą hoduje się w rzece Mekong, wędruje ona do źródeł, żeby się rozmnażać, ponieważ źródła Mekongu leżą poza granicami Wietnamu, ryby się wyłapuje i zmusza do rozmnażania w klatkach podając samicom oksytocynę, hormon uzyskiwany z moczu kobiet w zaawansowanej ciąży.
I podobnie jak Martyna nie tknęłabym tamtejszego przysmaku - ugotowanego kaczego jaja, w środku którego znajduje się mały kaczy pisklaczek, z maleńkim dzióbkiem, piórkami... Blee! Nie jestem spożywczo tak otwarta jak mi się wydawało.


Wydawnictwo: G+J RBA
Rok wydania: 2011
Moja ocena: 4,0/6

W kolejną podróż Martyna zabrała mnie do Boliwii. Nie miałam pojęcia, że to najbiedniejszy, najsłabiej rozwinięty i najbardziej odizolowany kraj Ameryki Południowej. Sytuacja i pozycja kobiet jest naprawdę nie do pozazdroszczenia. Czego można się podziewać skoro kobiety po hiszpańsku nazywa się "Sexo débil".
Boliwię poznajemy przez pryzmat losów 33 letniej Giovanny Silvii Huanapaco Vielelas Viela, zapaśniczki posługującej się pseudonimem Carmen Rojas. Kobiety po przejściach, bitej i zdradzanej przez męża, który zostawił ją z dwójką dzieci bez środków do życia. Carmen zawsze marzyła o tym by zostać zapaśniczką, znalazła w sobie dość siły i determinacji, by po latach poniżania przez męża wyjść na prostą i spełnić to marzenie oraz udowodnić sobie, dzieciom i byłemu mężowy, że jest coś warta. Walki niestety nie dają bohaterce wystarczających dochodów by godnie żyć, ale za to dzięki zapasom zyskuje poczucie wolności. To poruszająca historia o walce o własne marzenia i godność, o to by nie dać sobie wmówić różnych rzeczy i nie tkwić w roli ofiary.
Wrażenie zrobił na mnie "targ czarownic", możemy tam kupić suszone żaby, wypchanego pancernika, figurki, świece, kadzidła i amulety, zasuszone zwłoki nietoperza - na problemy z płucami, lisią łapkę - żeby dzieci nie chorowały, kawałek meteorytu - przeciw melancholii lub suszoną ptasią kupę odpędzającą wszelkie choroby i wiele innych mniej lub bardziej makabrycznych eksponatów.

targ czarownic
Źródło

wtorek, 12 stycznia 2016

Styczniowy stosik

Ostatnio moim głównym źródłem książek stała się Biedronka, w 2015 roku kupiłam tam około 20 książek. A oto najnowsze nabytki, którym nie potrafiłam się oprzeć.

Spodobał mi się cytat zamieszczony na okładce jednej z nich: "Piszę, bo życie jest zbyt krótkie, by czytać przygnębiające powieści". :)

środa, 6 stycznia 2016

Słoik szczęścia i inne postanowienia noworoczne

O co chodzi w akcji "słoik szczęścia 2016"?
Potrzebujemy do tego słoika i troszkę czasu każdego dnia.
Ruszamy od stycznia 2016r.
Każdego dnia bierzemy karteczkę (pod koniec dnia), piszemy na niej co najbardziej podobało nam się w danym dniu, jakaś drobnostka, może ktoś zrobił wam niespodziankę? Lub mieliście jakieś ciekawe wydarzenie? I wyrzucacie karteczkę do słoika.
Pod koniec roku otwieracie słoik i czytacie karteczki.
Powinno wrzucać się karteczki po jednej max. 2.
Co ma na celu akcja?
- Umiejętność cieszenia się z małych rzeczy.


Pod koniec roku koleżanka zaprosiła mnie do wzięcia udziału w wydarzeniu "Słoik szczęścia". W poprzednich latach miałam takowy i właśnie on przekonał mnie do potraktowania tej akcji "poważnie". Wyciągając i czytając stare zapiski, gęba sama zaczynała się uśmiechać.
Mam tendencję do pesymizmu, rozpamiętywania gaf, potknięć i niepowodzeń, mistrzowsko potrafię robić z igły widły. Złe rzeczy się przytrafiają, ale po co je wyolbrzymiać. Zamiast wpędzać się w depresję, w tym roku zamierzam ćwiczyć zauważanie pozytywnych rzeczy, choćby najmniejszych i czerpać z nich siłę.

Drugie postanowienie  związane jest tym razem z książkami. Nie zamierzam robić planów ilościowych, ani tematycznych. Ponieważ zdarza mi się traktować książki jak pijak alkohol, szukając w nich zapomnienia, co sprawia, że oprócz tytułu z samej książki też niewiele pamiętam, postanowiłam założyć zeszyt, w którym robię zapiski dotyczące przeczytanych lektur. Zeszyt prowadzę sama dla siebie, bez zamiaru publikowania ich na blogu, dlatego wewnętrzny cenzor ma wolne, a raczej powinien mieć, bo nadgorliwiec i tak się uaktywnia.


Przy okazji chciałam życzyć wszystkim w Nowym Roku ciekawych i inspirujących literackich podróży oraz odkrywania prawdziwych skarbów (tylko podzielcie się później wrażeniami).

sobota, 2 stycznia 2016

"Kalendarze" Gutowska-Adamczyk Małgorzata


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2015
Moja ocena: 5,5/6

"Kalendarze" kupiłam w prezencie świątecznym dla mojej babuni, przed Wigilią chciałam książkę przeczytać - przecież trzeba najpierw sprawdzić co się daje. ;)  Patrząc na druk, ilość stron  i średni czas czytania innych powieści tej autorki, oceniłam że szybko ją pochłonę.
Przyłapuję się często, że zachwalając jakąś książkę, do jej plusów zaliczam to, że szybko się czyta. W przypadku tej powieści było inaczej. Jej nie chce się szybko czytać. Miałam poczucie niespiesznego spaceru, podczas którego zatrzymuję się, aby przyjrzeć się otaczającej rzeczywistości. Do Wigilii nie zdążyłam, ale później za zgodą obdarowanej już legalnie, oficjalnie i bez ukrywania się, powieść doczytałam do końca. Myślę, że jej się spodoba.

"Kalendarze" są powieścią bardzo osobistą, intymną i refleksyjną. Powinno się ją czytać w listopadzie, idealnie wpasowałaby się w klimat Zaduszek i Wszystkich Świętych.
Podobała mi się dwutorowość tej książki, podział na części opisujące przeszłość, w których wydarzenia opisane są z perspektywy sześcioletniego dziecka, poprzetykane refleksjami dojrzałej kobiety w formie "listów", wypowiedzi kierowanych do syna.
Akcja tej powieści rozpoczyna się pod koniec sierpnia, w powietrzu czuć już to coś nieuchwytnego zwiastującego zmianę, kiedy lato przechodzi w jesień. Podobnie jak w przyrodzie zmiany szykują się w życiu bohaterki, wkrótce wyprowadzą się jej synowie. Z tego powodu jest trochę smutna i dręczy ją poczucie, że coś się kończy. W chwilach dokuczliwej samotności wraca do wspomnień z dzieciństwa, trochę się dziwiąc jak różnie postrzegamy te same wydarzenia będąc dzieckiem a potem już z perspektywy dorosłej osoby, jak różnie jest zapamiętywanie przeżyć przez dzieci i dorosłych.
W życiu sześcioletniej Małgosi też szykuje się zmiana, będzie starszą siostrą, a wkrótce także z przedszkolaka stanie się uczniem szkoły podstawowej, czeka ją pierwszy krok w dorosłość.

Ta powieść jest wspaniała w swojej zwyczajności, pięknie opisana codzienność składająca się z drobnych elementów tak oczywistych, że nawet ich nie zauważamy, wydaje się że tak będzie zawsze, aż nie wiadomo kiedy stają się naszym największym skarbem, że bliscy będą z nami zawsze, aż przychodzi czas kiedy ich brakuje  i nie możemy się już dopytać, skonfrontować ani podziękować za to co nam dali, za to co dla nas zrobili, bo dopiero kiedy jesteśmy dorośli zaczynamy sobie zdawać sprawę z ceny i wartości tego co dostaliśmy. Jest też uniwersalna i nostalgiczna, każda strona skłaniała mnie do własnych wspomnień, podobnie jak Małgosia nie mogłam doczekać się pójścia do szkoły i przymierzałam plecak, chodząc dumnie po mieszkaniu, doskonale pamiętam to uczucie dorosłości kiedy poszłam do pierwszej klasy i koniecznie chciałam odebrać młodszego brata (niecałe dwa lata młodszego) z przedszkola, pod wpływem tej powieści powróciło do mnie wzruszenie, kiedy na zakończenie sześciolatków patrzyłam na tańczącą poloneza młodszą siostrę. 

Każda z dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści tej autorki jest inna, tym co je łączy jest to, że są bardzo dobrze napisane, z szacunkiem dla czytelnika, a "Kalendarze" dodatkowo z ogromnym zaufaniem, czułam się jak przyjaciel, któremu druga osoba opowiedziała o swoich wspomnieniach, odczuciach, lękach, z którym podzieliła się swoimi refleksjami - oczywiście przy kuchennym stole.