czwartek, 28 listopada 2013

"Siła czasu" Zimbardo Philip G., Sword Rosemary, Sword Richard

Tytuł oryginału The Time Cure: Overcoming PTSD with the New Psychology of Time Perspective Therapy
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Rok wydania: 2013
Tłumacz: Anna Cybulko
Redakcja naukowa: Maria Materska
Ocena: 4/6

Nie czytam poradników i książek psychologicznych, nie piszę, że w ogóle nie czytam, ponieważ nie lubię skreślać książek z powodu ich "przynależności gatunkowej". Strasznie trudno napisać mi opinię o tej książce. Nie jestem psychologiem, nie studiuję psychologii, więc nie mogę ocenić skuteczności lub nie, terapii  równoważeniem perspektyw czasu.*
Z nazwiskiem Zimbardo spotykałam się już wcześniej, kiedy próbowałam walczyć z nieśmiałością, ale do jego żadnej książki nie dotarłam. Ta jest pierwsza  i naprawdę mam mieszane odczucia.
Bardzo bym chciała, żeby ta teoria była tak skuteczne jak opisują to autorzy. Ale podczas czytania, cały czas, świeciła świeciła mi się nad głową ostrzegawcza lampka. Czułam się jakbym czytała prospekt reklamowy lub oglądała telezakupy, że chce mi się coś sprzedać. 
To wszystko wyglądało na zbyt proste, trudno mi uwierzyć, że ta terapia pomaga na wszystko, trudno mi uwierzyć w obiektywizm tej książki i zawarte w niej dane.
Historie opisane w "Sile czasu" są wstrząsające, musiałam robić sobie przerwy, ponieważ kompletnie się rozklejałam, zużyłam sporo chusteczek i jak pisałam wcześniej, bardzo chciałabym, żeby ta teoria się sprawdzała i pomagała, tak jak jest to przedstawione w książce.


TPT (time perspective therapy) - Punktem wyjścia jest uszanowanie traumy. Następnie terapia zmierza do zbudowania równowagi między przeszłością, teraźniejszością a przyszłością, co pozwoli osobie cierpiącej na PTSD pozostawić przeszłość za sobą i ruszyć w kierunku bardziej optymistycznej przyszłości. TPT jest rozwinięciem pojęcia paradoksu czasu". (s.22) 
Na fundament TPT składają się:
(1) rozumienie perspektyw czasu,
(2) szacunek dla traumy oraz rozumienie koncepcji urazu psychicznego i choroby psychicznej,
(3) wykorzystywanie technik oddechowych i wizualizacyjnych w celu wyciszenia się,
(4) wzmacnianie pozytywnej przeszłości,
(5) wzmacnianie zdrowego teraźniejszego hedonizmu,
(6) zachęcanie do zachowań prospołecznych oraz 
(7) wyznaczanie i realizowanie pozytywnych celów na przyszłość. (s.71)

niedziela, 24 listopada 2013

Bo każdy ma jakiegoś bzika

Tytuł: "Zapisywacze ojcowskiej miłości"
Tytuł oryginału: Zapisovatelé otcovský lásky
Autor:  Viewegh Michal
Wydawnictwo: Zysk i S-ka Wydawnictwo
Rok wydania: 2007
Tłumacz: Joanna Derdowska
Ocena: 4,5/6

 Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób.”
  Lew Tołstoj

Można też powiedzieć, że każda dziwaczna rodzina jest dziwna na swój wyjątkowy sposób. Jedno jest pewne, w tej czeskiej rodzinie dziwaków nie brakuje.  
Największymi są ojciec i syn, którzy w stresogennych sytuacjach chowają się pod stół. Syn, opisuje siebie, jako "nałogowego zapisywacza", zboczeńca mającego obsesję zapisywania wszystkiego: rzeczy, ludzi i sytuacji. Za namową swojej siostry Renaty, wydał swoje zapiski, dzięki czemu stał się znanym pisarzem. Sposób w jaki poradził sobie z pewnym krytykiem, jest jednym z najbardziej zapadających w pamięć momentów. 
Do spisywania wspomnień, w czasie wakacji, Renata namówiła też swojego ojca. Ojciec kocha swoją córkę wręcz bezkrytycznie, od jej narodzin fotografował, każdą chwilę jej życia. Sam o sobie mówi, że jest "niestety takim ostrożnym typem, który woli przyłączyć się do większości, żeby nie ryzykować" i "zamiast się na przykład zdrowo wkurzyć i walnąć w stół, to czasem niestety"* woli pod niego wejść. Jego zapiski, wydają się trochę nieudolne i kanciaste, ale są bardzo wzruszające.
Trzecią narratorką "Zapisków" jest dwudziestosiedmioletnia Renata, gospodyni talk show "Trzynasta komnata". W swoim programie gościła: "pięćdziesięciotrzyletnią prostytutkę, trzynastoletniego masochistę, pedofila, urofila"** i wielu innych, w tym swojego Bracholka. Obecny zawód może dziwić, ponieważ jako nastolatka nienawidziła być fotografowana. Z tej niechęci wyleczył ją dopiero 06.06.1986 jej pierwszy chłopak Wiktor, kiedy Renata miała 16 lat. 
Ta książka przypomina puzzle, obraz życia tej rodziny musimy ułożyć sobie z historii trójki narratorów. Czułam się trochę jakbym obserwowała ich w salonie krzywych luster.
Pierwsze wrażenie.
- Dziwna.

Czytam dalej.
- W pewien sposób pokręcona, ale zabawna.

Jeszcze dalej.
- Jednak trochę smutna.

Wesoło smutna opowieść o miłości, tęsknocie, odrzuceniu, złych wyborach - o życiu.

*s. 120
** s. 17
Wyzwania:
Czytam słowiańskich pisarzy listopad 2013: Czechy (Książka napisana po 1993)
Trójka e-pik listopad 2012: pisarz pochodzący z kraju sąsiadującego z Polską

sobota, 16 listopada 2013

"Mały Duszek" Preussler Otfried

Tytuł oryginału: Das Kleine Gespenst
Wydawnictwo: Bona
Rok wydania: 2011
Tłumacz: Hanna i Andrzej Ożogowscy
Ilustrował: Franz Josef Tripp
Ocena: 5/6
E-book

Co musi mieć porządne zamczysko? No, oczywiście ducha. Sowi Zamek ma małego Duszka, który równo z dwunastym uderzeniem puchaczowskiego ratuszowego zegara, rozpoczyna swoją nocną wędrówkę. Duszek zawsze nosi ze sobą kółko z trzynastoma kluczami, dzięki niemu ma możliwość otwierania wszystkich drzwi, bram, skrzyń, szuflad, a nawet pułapek na myszy. Godzinę duchów spędza najczęściej w zamkowym muzeum, za towarzystwo służą mu wtedy stare portrety. Mały Duszek to też lokalny patriota, nikt o tym nie wie, ale przed trzystu dwudziestu pięciu laty, to on, obronił Sowi Zamek i Puchaczowo przed szwedzkim generałem Torstenem Torstensonem i jego armią.  

Najbliższym przyjacielem duszka jest mądry puchacz Uhu-Szuhu, mieszkający w spróchniałym dębie, na najodleglejszym krańcu zamkowej góry. Przy ładnej pogodzie siadają na jednym z konarów i opowiadają sobie historie. 
Duszek, jako stworzenie nocne ogląda Puchaczowo tylko nocą i marzy o zobaczeniu miasteczka w świetle dziennym. Wiadomo, jak los chce kogoś pokarać, to spełnia jego życzenia. 

Czym różni się duszek dzienny od nocnego? Jakie zamieszanie spowodował nasz bohater w Puchaczowie? Zapraszam do lektury. 

To pierwszy ebook, który przeczytałam na moim czytniku. Plus, to możliwość powiększania tekstu, minus - nie można powiększyć ilustracji, oglądanie ich spowalnia trochę pracę czytnika i brakuje mi możliwości kartkowania. "Mały Duszek" to książka, która lepiej sprawdza się w wersji tradycyjnej. 

Autor:

poniedziałek, 11 listopada 2013

Ostatni Wiking Bałtyku


Tytuł: "Cecylia i Eryk" Kowalski Marian 
Wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza
Rok wydania: 1990
Ocena: 4,5/6

Przykurzątko kupione za złotówkę z bibliotecznej półki. Lubię czasem sięgnąć po takie książki: żadnych opisów, ocen, informacji. Czytanie ich jest jak podróż w nieznane.
Powieść ta ma w sobie coś ze słuchowiska radiowego lub sztuki teatralnej. Niepozorna, oszczędna, lecz jednocześnie naładowana emocjami. Akcja toczy się dość wolno, ale atmosfera jest gęsta od tego, co niewypowiedziane, między wierszami.
Zaczyna się od wielkiej polityki. Przeciw Erykowi, władcy Norwegii, Danii i Szwecji, wybucha bunt. Rozgoryczony król chroni się na Gotlandii, zabiera ze sobą swoją kochankę Cecylię. Od tego momentu obserwujemy relacje między dwójką bohaterów, wydarzenia wielkiego świata toczą się gdzieś obok, zostali tylko oni. 
Książkę idealnie ilustruje okładka. Gra polityczna, gra w związku, maski, pozory, niepewność. O losach ludzi, jak w grze, decyduje przypadek.


Ciekawe strony:

piątek, 8 listopada 2013

"W oparach absurdu" Słonimski Antoni, Tuwim Julian

Wydawnictwo: Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe
Rok wydania: 1975
Ocena: 4/6

Rok 2013 zbliża się ku końcowi, a ja nie przeczytałam nic związanego z Powstaniem Styczniowym, ani z Tuwimem - "Lokomotywa" się nie liczy! Najpierw chciałam "rozprawić" się z Tuwimem, próbowałam przeczytać "Kwiaty polskie", ale to jeszcze nie czas, nie dałam rady. Poezję muszę jeszcze oswoić. 
W ramach przełamania listopadowego nastroju postanowiłam wypożyczyć  "W oparach absurdu" Słonimskiego i Tuwima - zbiór tekstów pisanych w latach 1920-1936, wydawanych jako dodatki primaaprilisowe m.in. do "Kuriera Porannego".
Ciężko wybrać te najlepsze teksty, większość książki miałam ochotę zapisać i podkreślić "wężykiem". Dziś te absurdy są tak samo aktualne jak prawie sto lat temu.

JAK UGASIĆ PRAGNIENIE ?
Zbliża się lato, a wraz z nim nieznośne upały. Nasze gosposie ucieszą się na pewno z podanego poniżej sposobu ugaszenia pragnienia. Nalewamy do zwyczajnej szklanki trochę wody (mniej więcej 3/4) i wprowadzamy do jamy ustnej. Potem krótkimi łykami wprowadzamy wodę do przewodu pokarmowego, a następnie dalej. Przed użyciem wstrząsnąć. s.27

CO PODAĆ DO STOŁU, GDY PRZYJDĄ GOŚCIE, A W DOMU NIC NIE MA
Świeżo upieczoną indyczkę pokrajać w plasterki, wyłożyć na półmisek, ubrać kaparami i sałatą z pomidorów. Funt łososia, trzy pudełka sardynek, szczupaka na zimno, pasztet ze zwierzyny i kilka śledzi marynowanych, zimne mięsa — rozłożyć na półmiskach i rozstawić na stole. Kilka butelek wódki i wina, trochę owoców, czarna kawa i likiery — i ta zaimprowizowana naprędce kolacyjka zadowoli najwybredniejsze gusta. s. 28

POCIESZAJĄCA STATYSTYKA
Z polecenia pana prezydenta ministrów władze centralne wygotowały spis urzędników, którzy we wtorek po świętach zjawili się w biurze. Wyniki spisu są niezwykle pocieszające: procent urzędników, którzy nie przedłużyli sobie sami świąt ani o dzień, w niektórych ministerstwach dochodzi do 65%.
Mówią z tego powodu o utworzeniu specjalnego odznaczenia dla tej kategorii funkcjonariuszów publicznych. s. 32

Drobne ogłoszenia
PRZEPOWIADAM każdemu smutne, ale prawdziwe, specjalność zgony. Chiromanta „Gucio”, Nowogrodzka 2. s. 39

OSTATNI WYRAZ TECHNIKI!
Samochody: Citron — Limon — Dijon — Domidon bez szofera! bez motoru! Bez benzyny! bez pneumatyki! Samochody nasze za dotknięciem guzika unoszą się lekko w górę i, trwając nieruchomo w przestrzeni, czekają, aż ziemia w swoim obrocie codziennym około osi podsunie odpowiedni punkt geograficzny pod koła wehikułu!Samostój Citron–Limon! Samostój Lacrimae–Bonidon. s. 81


GAZETY DLA KRÓTKOWIDZÓW
W Ameryce wychodzą specjalne pisma dla krótkowidzów, drukowane nie na papierze, ale na cienkiej błonie gumowej, z której my robimy nasze baloniki kolorowe. Osoby krótkowzroczne otrzymują zamiast gazety nadrukowaną kiszkę gumową, którą sobie następnie do dowolnych rozmiarów rozdmuchują. Pisma polityczne wychodzą przeważnie w formie baloników kulistych, czasopisma literackie mają najczęściej kształt kiełbasy krakowskiej albo dużej sosiski. Dzięki temu wynalazkowi czytelnik nie ślepiąc poznaje najważniejsze kwestie i ma jednocześnie satysfakcję, że je sobie sam, bez obcej pomocy, rozdyma. s. 104



POLSKA ZAGRANICĄ
W dziele O rozmnażaniu się roślin botanika angielskiego MacDonalda Elliensmitha znajdujemy na str. 1939 wyrażenie „pollen”. Oczywiście, jest tu mowa o Polakach. Możliwe jest również, że słowo to oznacza „pyłek” kwiatowy, jak to twierdzą niektóre słowniki, ale możliwe, że chodzi tu o Polaków.
Znane pismo żydowsko–angielskie Times (odwrotnie czyta się Semit) bardzo często wspomina o polskich butach z cholewami („Polish shoe”). Wiadomo. Chlewy i cholewy, że niby cała Polska chodzi tylko w długich butach. Wyraźna robota hitlerowsko–żydowskich masonów i bolszewików.
Poważny tygodnik amerykański The New–Yorker
w zeszycie kwietniowym br. pomieszcza artykuł pt. „konie w zaprzęgu”, w których parę razy powtarza się słowo „pole”. Słowo to oznacza „dyszel”, ale możliwe również, że chodzi tam o Polaków. s.165


 Profesor Bralczyk o książce:

sobota, 2 listopada 2013

Kartka z kalendarza

z 1 listopada 2013

Polszczyzna jak Miodek

Od listu na drzewie
do listu na kopercie

Wyraz list oznaczał pierwotnie "list drzewa, czyli dzisiejszy liść". To dawne brzmienie i znaczenie zachowało się tylko w złożeniu listopad będącym nazwą jedenastego miesiąca roku: listopad - "okres, w którym listy (dzisiejsze liście) opadają". Do listu z drzewa podobna była była kartka papieru przeznaczona do korespondencji, więc w pewnym momencie zaczęto ją przenośnie nazywać listem. Określenie to przetrwało do dziś i całkowicie zatraciło swój pierwotny, metaforyczny charakter. Słowa liść w ogóle nie było w naszym języku. Funkcjonowało tylko (to) liście - rzeczownik zbiorowy taki jak kwiecie czy pierze (list - liście, kwiat - kwiecie, pióro - pierze). W pewnym jednak momencie dziejów polszczyzny potraktowano je jak formę liczby mnogiej z końcówką -e i od niej przez odrzucenie owego e urobiono pojedynczy liść.*

*Źródło: Kalendarz 2013, Patronat: Dilmah, Wydawca: Oficyna Wydawnicza Przybylik