niedziela, 17 lipca 2016

"Co się zdarzyło Baby Jane?" Farrell Henry

Tytuł oryginału: Whatever happened to Baby Jane
Wydawnictwo: C&T
Rok wydania: 2004
Tłumacz: Violetta Dobrosz, Agnieszka Rolka
Ocena: 5,5/6

Koniec lat pięćdziesiątych, Hollywood. W starym domu, już nieco zniszczonym mieszkają dwie kobiety, siostry Hudson - Jane i Blanche. Jane jako dziecko była niezwykle sławna i popularna, świadoma tego, że rodzina ma pieniądze dzięki niej i potrafiła to wykorzystać, aby zawsze dostawać to czego chce. Jednak nic nie trwa wiecznie i w dorosłym życiu, to jej młodsza siostra Blanche została prawdziwą gwiazdą kina. Jane dostawała role tylko dzięki klauzuli, zmuszającej twórców filmu do jej zatrudnienia, jeśli chcieli aby w ich produkcji grała Blanche Hudson. Karierę Blanche przerwał wypadek, przez który straciła władzę w nogach i po którym opiekować musiała się nią Jane. Mijają lata, Blanche jest całkowicie uzależniona od starszej siostry, która zaczyna zachowywać się coraz dziwniej.
Niewielka objętościowo powieść, w której na dobrą sprawę brak spektakularnych wybuchów i pościgów, jej akcję trudno nazwać zawrotną, a czyta się w takim napięciu, że aż zapiera dech w piersi i z niepokojem czeka na to, co się wydarzy na następnej stronie. Na uwagę zasługuje również ekranizacja tej książki z Bette Davis i Joan Crawford.

sobota, 19 marca 2016

"Babunia" - Eliza Orzeszkowa

Źródło
Źródło: Virtualo
Moja ocena: 5/6 
ebook

Mam kilka pozaczynanych książek, ale ich czytanie jakoś mi nie idzie. Ot, sięgnęłam po czytnik, sprawdzając, co ja w ogóle tam mam. Tak natrafiłam na "Babunię" Elizy Orzeszkowej. Zaczęłam czytać, a po skończonej lekturze po raz kolejny jestem zachwycona autorką, która dostarczyła mi wzruszeń.

Bohaterka tej noweli mieszka u swojego syna Zygmunta, człowieka skrytego, ostrożnego, czasami nawet dla swojej matki ostrego, która chwilami nawet się go lęka. "Bóle skrywane zasłały mu, jak kamienie, dno duszy", trudne życie i ciężka praca sprawiły, że stał się taki, tłumaczy go Babunia. Julia, synowa, jest osobą oschłą, wiecznie stroskaną, wydaje się niezadowolona z obecności teściowej, stara się ją odsunąć od swoich dzieci. Babunia podejrzewa, że jest o nie zazdrosna.
Starość sprawiła, że Babunia stała się osobą nieśmiałą, która schodzi wszystkim z drogi, nie narzuca się, nie sprawia nikomu kłopotu. Mimo tych wysiłków wciąż czuje, że zawadza, zajmuje miejsce, choćby pokój, w którym mieszka, młodzi woleli by przeznaczyć na pokój dla najstarszej wnuczki.
Nikt nie zrobił jej fizycznej krzywdy, nie powiedział złego słowa, lecz gesty, spojrzenia mogą być czasem bardziej wymowne. Jest jej okazywany szacunek, lecz nie ma w tym serca. Całą swoją miłość kieruje ku wnukom, a najbardziej kocha swojego wnuczka Tadzia, który to uczucie i przywiązanie do babci odwzajemnia. Oboje są najszczęśliwsi, gdy malec uczy się od niej wierszy i wspólnie je recytują.
Gdy Babunia czuwa w pokoju chorych wnuków, Julia każe jej odejść od ich łóżek, dziećmi ma zająć się Adela, siostra synowej. Kiedy bohaterka wraca smutna do swojego pokoju, woła ją do siebie Zygmunt. Znalazł na strychu stary, zapomniany zegar, który stał kiedyś w pokoju jej męża, domyślając się jak ważny jest dla matki, zaniósł go do jej pokoju. Dla Zygmunta to tylko stary grat, dla niej najcenniejszy skarb. Kiedy Babunia go zobaczyła, poczuła jakby spotkała kogoś bliskiego. W ciemności czeka, aż wybije pełna godzina, a zegar zacznie grać. Po chwili rozlega się dźwięk poloneza, tego samego, przy którym tańczyła ze swym mężem na weselu. Przed nią pojawia się jej Jaś, młody jak w dniu ślubu i prosi ją aby z nim poszła.

Po lekturze szybko zadzwoniłam do mojej Babuni, powiedzieć jak bardzo ją kocham.

niedziela, 13 marca 2016

"Koliberek" Spencer LaVyrle

Tytuł oryginału: Hummingbird
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 1995
Tłumacz: Hanna Pawlikowska-Gannon
Ocena: 4,5/6

Początek czerwca 1879 roku. Colorado. Na stację kolejową w Stuart's Junction spóźnia się pociąg. Okazało się, że wcześniej doszło w nim do strzelaniny, w której zostało rannych dwóch mężczyzn. W miasteczku zajął się nimi miejscowy lekarz Doc Dougherty. Pracująca u niego pielęgniarka wyjechała, o on sam nie ma warunków i możliwości, żeby dłużej opiekować się rannymi. Prosi o pomoc mieszkańców miasteczka. Jedyną chętną, która się zgłosiła jest trzydziestotrzyletnia panna Abigail Mckenzie. Abigail Mckenzie jest wzorem prawdziwej damy, zawsze nienaganna i nieskazitelna, sztywna i trochę wywyższająca się. W miasteczku szanowana, lecz nie jest zbyt lubiana. No, może jedynie Chudzielec Binley ma do niej słabość. Abigail straciła wcześnie matkę, a kiedy miała dwadzieścia lat musiała się zaopiekować schorowanym ojcem, wtedy też straciła swoją wielką miłość - Richarda, który ją zostawił. Do opieki nad poszkodowanymi nie zgłosiła się jedynie ze szlachetnych pobudek, nie bez znaczenia było wynagrodzenie oferowane za zajęcie się chorymi, choć rozzłościła ją obojętność mieszkańców Stuart's Junction.
Jednym z rannych jest David Melcher, prowadzący wędrowny tryb życia sprzedawca butów. David jest mężczyzną wrażliwym, nieśmiałym, dobrze wychowanym, rozbudził w Abigail nadzieję, że na miłość, małżeństwo i dzieci nie jest jeszcze dla niej za późno.
Drugi mężczyzna, zdecydowanie poważniej ranny, to rzekomy rabuś. Bohaterka walczy wszelkimi znanymi sobie sposobami, aby uratować mu życie. Po odzyskaniu przytomności pacjent jest daleki od okazania wdzięczności. Męski, zmysłowy, wystawia na ciężką próbę cierpliwość Abigail, ciągle ją prowokując. Przez swoje zachowanie postawił ją w dwuznacznej sytuacji, w której zastał ich David. Wstrząśnięty tym co zobaczył, wyjeżdża. Między tajemniczym rabusiem a bohaterką dochodzi do ciągłych sprzeczek i utarczek, Abigail nie może mu wybaczyć, że pozbawił ją szansy na szczęście. Ale jak to w takich powieściach bywa, coś zaczyna ich ku sobie przyciągać.
Książkę czyta się bardzo dobrze, serdecznie polecam.

poniedziałek, 29 lutego 2016

"Dzieje Tewji Mleczarza" Szolem-Alejchem

Tytuł oryginału: Ganc Tewje der Milchiker
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Rok wydania: 2003
Tłumacz: Anna Dresnerowa
Ocena: 4,5/6

Tewje Mleczarz to ubogi Żyd, który sprzedaje swoje wyroby między innymi spędzającym wakacje w Bojarce bogaczom z Jehupca (Kijowa). Jednym z takich letników jest autor, w którym Tewje znalazł cierpliwego słuchacza. Opowiada mu o sobie, o tym jak został mleczarzem, o swojej rodzinie, żonie Gołde, córkach, które chciałby jak najlepiej wydać za mąż.
Książkę czytałam dość długo. Po pierwsze, wydanie, które miałam posiadało drobny druk, nie na moje oczy, przez który musiałam robić częste przerwy. Trudność sprawiał mi też język, którym napisana jest ta książka, ciężko mi było przez nią przebrnąć. Nie traktowałam tego jako wadę, ponieważ, piękny język tej książki, kwiecisty styl Tewjego, jest jej wielką zaletą. Mimo tych trudności jestem zadowolona, że w końcu sięgnęłam po tę pozycję. Dostarczyła mi przede wszystkim wielu wzruszeń i pozwoliła poznać świat całkiem mi obcy. Przy okazji obejrzałam ponownie "Skrzypka na dachu". Zarówno książkę jak i film serdecznie polecam.

środa, 3 lutego 2016

Podsumowanie stycznia

Lista zaplanowanych książek na styczeń była zupełnie inna. Biblioteczne mają to do siebie, że trzeba je w końcu oddać i one miały pierwszeństwo. Okazało się także, że nastrój sprzyjał bardziej innym tytułom niż tym z planu.

1."Wietnam" Wojciechowska Martyna ocena: 4/6
2. "Boliwia" Wojciechowska Martyna ocena 4/6
3."To nie powinno się zdarzyć" Herriot James ocena 5/6 ebook 
4. "Obietnica mroku" Chattam Maxime ocena 3/6 (audiobook)
5. "Błazen królowej" Gregory Philippa ocena 3,5/6
6. "Koliberek" Spencer LaVyrle ocena 4,5/6

poniedziałek, 25 stycznia 2016

"Kobieta Na Krańcu Świata": Wietnam i Boliwia - Martyny Wojciechowskiej

Od stosików uginają się półki i parapet, biblioteczne terminy zwrotu książek zbliżają się nieuchronnie, o czym przypominają przychodzące na skrzynkę e-mailową powiadomienia. Trzeba pójść i oddać książki, ale jak to zrobić, żeby nie powiększyć stosików i nie przytaszczyć kolejnej partii. Już się nie łudzę, że jestem w stanie oddać książki nie wypożyczając nowych. Jedynym rozwiązaniem okazała się lista z konkretnymi tytułami, najlepiej takimi, które nie przeszkodzą w czytaniu już czekających "cegiełek". W takich razach lubię sięgać po książki Martyny Wojciechowskiej z serii "Kobieta Na Krańcu Świata". Dzięki tym niepozornym objętościowo książkom można się przenieść w najegzotyczniejsze miejsca na ziemi. Każda część tego cyklu zawiera esencję wiedzy o opisywanym kraju, odrobinę informacji historycznych, geograficznych (np. klimat) i praktycznych (np. jak się tam dostać, kiedy najlepiej jechać, na co uważać) oraz opisuje sytuację kobiet w danym państwie.

Wydawnictwo: G+J RBA
Rok wydania: 2012
Moja ocena: 4,0/6

Tym razem Martyna Wojciechowska zabrała mnie w podróż do odległej Azji, w odwiedziny u Bien Thi Nguen mieszkającej w pływającej po zatoce Ha Long wiosce Bo Nau. Książka zaopatrzona jest w piękne fotografie, oddające egzotykę Wietnamu, przybliżające również bohaterów reportażu: Bien, mającą słabość do  markowych ubrań, jej babcię w tradycyjnym wietnamskim stroju, ale za to koniecznie w perłach.
Wietnam kojarzy mi się z biedą, ale bohaterka tej książki zaprzecza stereotypom, bo jej mieszkanie mimo pozornej toporności zaopatrzone jest w najnowsze sprzęty: wieże, telewizor i inne gadżety. Bien też nie przypomina zahukanej Wietnamki, to pełna energii bizneswomen w markowych, jak na nasze standardy trochę wyzywających ciuchach.
Książka napisana jest bardzo przystępnie i lekko. Największe wrażenie zrobił na mnie fragment o  pandze, którą hoduje się w rzece Mekong, wędruje ona do źródeł, żeby się rozmnażać, ponieważ źródła Mekongu leżą poza granicami Wietnamu, ryby się wyłapuje i zmusza do rozmnażania w klatkach podając samicom oksytocynę, hormon uzyskiwany z moczu kobiet w zaawansowanej ciąży.
I podobnie jak Martyna nie tknęłabym tamtejszego przysmaku - ugotowanego kaczego jaja, w środku którego znajduje się mały kaczy pisklaczek, z maleńkim dzióbkiem, piórkami... Blee! Nie jestem spożywczo tak otwarta jak mi się wydawało.


Wydawnictwo: G+J RBA
Rok wydania: 2011
Moja ocena: 4,0/6

W kolejną podróż Martyna zabrała mnie do Boliwii. Nie miałam pojęcia, że to najbiedniejszy, najsłabiej rozwinięty i najbardziej odizolowany kraj Ameryki Południowej. Sytuacja i pozycja kobiet jest naprawdę nie do pozazdroszczenia. Czego można się podziewać skoro kobiety po hiszpańsku nazywa się "Sexo débil".
Boliwię poznajemy przez pryzmat losów 33 letniej Giovanny Silvii Huanapaco Vielelas Viela, zapaśniczki posługującej się pseudonimem Carmen Rojas. Kobiety po przejściach, bitej i zdradzanej przez męża, który zostawił ją z dwójką dzieci bez środków do życia. Carmen zawsze marzyła o tym by zostać zapaśniczką, znalazła w sobie dość siły i determinacji, by po latach poniżania przez męża wyjść na prostą i spełnić to marzenie oraz udowodnić sobie, dzieciom i byłemu mężowy, że jest coś warta. Walki niestety nie dają bohaterce wystarczających dochodów by godnie żyć, ale za to dzięki zapasom zyskuje poczucie wolności. To poruszająca historia o walce o własne marzenia i godność, o to by nie dać sobie wmówić różnych rzeczy i nie tkwić w roli ofiary.
Wrażenie zrobił na mnie "targ czarownic", możemy tam kupić suszone żaby, wypchanego pancernika, figurki, świece, kadzidła i amulety, zasuszone zwłoki nietoperza - na problemy z płucami, lisią łapkę - żeby dzieci nie chorowały, kawałek meteorytu - przeciw melancholii lub suszoną ptasią kupę odpędzającą wszelkie choroby i wiele innych mniej lub bardziej makabrycznych eksponatów.

targ czarownic
Źródło

wtorek, 12 stycznia 2016

Styczniowy stosik

Ostatnio moim głównym źródłem książek stała się Biedronka, w 2015 roku kupiłam tam około 20 książek. A oto najnowsze nabytki, którym nie potrafiłam się oprzeć.

Spodobał mi się cytat zamieszczony na okładce jednej z nich: "Piszę, bo życie jest zbyt krótkie, by czytać przygnębiające powieści". :)

środa, 6 stycznia 2016

Słoik szczęścia i inne postanowienia noworoczne

O co chodzi w akcji "słoik szczęścia 2016"?
Potrzebujemy do tego słoika i troszkę czasu każdego dnia.
Ruszamy od stycznia 2016r.
Każdego dnia bierzemy karteczkę (pod koniec dnia), piszemy na niej co najbardziej podobało nam się w danym dniu, jakaś drobnostka, może ktoś zrobił wam niespodziankę? Lub mieliście jakieś ciekawe wydarzenie? I wyrzucacie karteczkę do słoika.
Pod koniec roku otwieracie słoik i czytacie karteczki.
Powinno wrzucać się karteczki po jednej max. 2.
Co ma na celu akcja?
- Umiejętność cieszenia się z małych rzeczy.


Pod koniec roku koleżanka zaprosiła mnie do wzięcia udziału w wydarzeniu "Słoik szczęścia". W poprzednich latach miałam takowy i właśnie on przekonał mnie do potraktowania tej akcji "poważnie". Wyciągając i czytając stare zapiski, gęba sama zaczynała się uśmiechać.
Mam tendencję do pesymizmu, rozpamiętywania gaf, potknięć i niepowodzeń, mistrzowsko potrafię robić z igły widły. Złe rzeczy się przytrafiają, ale po co je wyolbrzymiać. Zamiast wpędzać się w depresję, w tym roku zamierzam ćwiczyć zauważanie pozytywnych rzeczy, choćby najmniejszych i czerpać z nich siłę.

Drugie postanowienie  związane jest tym razem z książkami. Nie zamierzam robić planów ilościowych, ani tematycznych. Ponieważ zdarza mi się traktować książki jak pijak alkohol, szukając w nich zapomnienia, co sprawia, że oprócz tytułu z samej książki też niewiele pamiętam, postanowiłam założyć zeszyt, w którym robię zapiski dotyczące przeczytanych lektur. Zeszyt prowadzę sama dla siebie, bez zamiaru publikowania ich na blogu, dlatego wewnętrzny cenzor ma wolne, a raczej powinien mieć, bo nadgorliwiec i tak się uaktywnia.


Przy okazji chciałam życzyć wszystkim w Nowym Roku ciekawych i inspirujących literackich podróży oraz odkrywania prawdziwych skarbów (tylko podzielcie się później wrażeniami).

sobota, 2 stycznia 2016

"Kalendarze" Gutowska-Adamczyk Małgorzata


Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2015
Moja ocena: 5,5/6

"Kalendarze" kupiłam w prezencie świątecznym dla mojej babuni, przed Wigilią chciałam książkę przeczytać - przecież trzeba najpierw sprawdzić co się daje. ;)  Patrząc na druk, ilość stron  i średni czas czytania innych powieści tej autorki, oceniłam że szybko ją pochłonę.
Przyłapuję się często, że zachwalając jakąś książkę, do jej plusów zaliczam to, że szybko się czyta. W przypadku tej powieści było inaczej. Jej nie chce się szybko czytać. Miałam poczucie niespiesznego spaceru, podczas którego zatrzymuję się, aby przyjrzeć się otaczającej rzeczywistości. Do Wigilii nie zdążyłam, ale później za zgodą obdarowanej już legalnie, oficjalnie i bez ukrywania się, powieść doczytałam do końca. Myślę, że jej się spodoba.

"Kalendarze" są powieścią bardzo osobistą, intymną i refleksyjną. Powinno się ją czytać w listopadzie, idealnie wpasowałaby się w klimat Zaduszek i Wszystkich Świętych.
Podobała mi się dwutorowość tej książki, podział na części opisujące przeszłość, w których wydarzenia opisane są z perspektywy sześcioletniego dziecka, poprzetykane refleksjami dojrzałej kobiety w formie "listów", wypowiedzi kierowanych do syna.
Akcja tej powieści rozpoczyna się pod koniec sierpnia, w powietrzu czuć już to coś nieuchwytnego zwiastującego zmianę, kiedy lato przechodzi w jesień. Podobnie jak w przyrodzie zmiany szykują się w życiu bohaterki, wkrótce wyprowadzą się jej synowie. Z tego powodu jest trochę smutna i dręczy ją poczucie, że coś się kończy. W chwilach dokuczliwej samotności wraca do wspomnień z dzieciństwa, trochę się dziwiąc jak różnie postrzegamy te same wydarzenia będąc dzieckiem a potem już z perspektywy dorosłej osoby, jak różnie jest zapamiętywanie przeżyć przez dzieci i dorosłych.
W życiu sześcioletniej Małgosi też szykuje się zmiana, będzie starszą siostrą, a wkrótce także z przedszkolaka stanie się uczniem szkoły podstawowej, czeka ją pierwszy krok w dorosłość.

Ta powieść jest wspaniała w swojej zwyczajności, pięknie opisana codzienność składająca się z drobnych elementów tak oczywistych, że nawet ich nie zauważamy, wydaje się że tak będzie zawsze, aż nie wiadomo kiedy stają się naszym największym skarbem, że bliscy będą z nami zawsze, aż przychodzi czas kiedy ich brakuje  i nie możemy się już dopytać, skonfrontować ani podziękować za to co nam dali, za to co dla nas zrobili, bo dopiero kiedy jesteśmy dorośli zaczynamy sobie zdawać sprawę z ceny i wartości tego co dostaliśmy. Jest też uniwersalna i nostalgiczna, każda strona skłaniała mnie do własnych wspomnień, podobnie jak Małgosia nie mogłam doczekać się pójścia do szkoły i przymierzałam plecak, chodząc dumnie po mieszkaniu, doskonale pamiętam to uczucie dorosłości kiedy poszłam do pierwszej klasy i koniecznie chciałam odebrać młodszego brata (niecałe dwa lata młodszego) z przedszkola, pod wpływem tej powieści powróciło do mnie wzruszenie, kiedy na zakończenie sześciolatków patrzyłam na tańczącą poloneza młodszą siostrę. 

Każda z dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści tej autorki jest inna, tym co je łączy jest to, że są bardzo dobrze napisane, z szacunkiem dla czytelnika, a "Kalendarze" dodatkowo z ogromnym zaufaniem, czułam się jak przyjaciel, któremu druga osoba opowiedziała o swoich wspomnieniach, odczuciach, lękach, z którym podzieliła się swoimi refleksjami - oczywiście przy kuchennym stole.