wtorek, 21 stycznia 2014

Małe przyjemności

"Smaczna herbata i dobra książka - mmmm, dwie życiowe przyjemności, które doprowadzają mnie na próg raju"*
Christine Hanrahan

Źródło

*Źródło: Kalendarz 2013, Patronat: Dilmah, Wydawca: Oficyna Wydawnicza Przybylik

niedziela, 19 stycznia 2014

"Powstali 1863" Szczęsnowicz Elżbieta

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2013
Ocena: 4/6

Styczeń w dalszym ciągu upływa mi pod znakiem nadrabiania zaległości z poprzedniego roku. Tę książkę planowałam przeczytać jeszcze w grudniu w ramach 150 rocznicy powstania styczniowego.
O książce usłyszałam na BiblioNETce. Do przeczytania, a nawet kupna, zachęciła mnie rewelacyjna recenzja Hurlina (epikura).  Szczególnie zdanie mówiące, że "nawet czytelnik nielubiący historii powinien zyskać dzięki jej lekturze pozytywne wrażenia". 

Gimnazjalista Stefan Brykczyński razem z kolegami ucieka ze szkoły by wziąć udział w powstaniu, chce walczyć, a nawet oddać życie za Ojczyznę. Na początku udział w walce wydaje się czymś w rodzaju przygody. Oczami młodego bohatera obserwujemy bitwy, codzienne życie powstańców i przede wszystkim dorastanie Stefana. "Póki byłem w partii, myślałem tylko o walce. Dawałem Ojczyźnie to, co miałem najlepszego, myślałem: Polegnę? Lepiej polec za ideały, niż o nich gadać! (...) Ale potem, kiedy wracaliśmy z bratem z powstania i zobaczyłem matki, które opłakują synów, ujrzałem powszechną żałobę, to mnie przerosło, przeraziło." [1]
Powstanie z punktu widzenia cywilów, rolę kobiet, "zaplecze" powstania poznajemy dzięki siedemdziesięcioletniej Eufemii i trzydziestotrzyletniej Mariannie. 
Książka bardzo ważna, mądra i potrzebna. Żałuję, że takiej książki nie było, kiedy chodziłam do szkoły. O ile łatwiej byłoby mi wtedy uczyć się historii, nie będącej tylko listą suchych dat, ale opowieścią o ludziach z krwi i kości. 

[1] "Powstali 1863" Szczęsnowicz Elżbieta, Zysk i S-ks, Poznań 2013, s.355

niedziela, 12 stycznia 2014

Podsumowanie wyzwania książkowo-językowego

Pierwszą część prywatnego wyzwania językowo-książkowego uznaję za zakończoną. Hip Hip Hura! Udało się! Nie do końca zgodnie z planem - chciałam skończyć książkę w grudniu (grudzień naprawdę nie sprzyjał czytaniu, a już czytaniu w obcym języku w ogóle!) -  ale najważniejsze, że swój cel osiągnęłam.
Jestem zadowolona z wybranej przez siebie książki, którą czytało mi się dość dobrze, akcja mnie wciągnęła, z pomocą słownika dawałam radę ze słownictwem.
Na początku słownik był w ciągłym użyciu, sprawdzałam każde słowo, co do którego miałam najdrobniejsze wątpliwości, nawet takie, których znaczenia się domyślałam, które znałam, tak na wszelki wypadek. Nie muszę wspominać, że było to czasochłonne i dość męczące.
Treść książki była na tyle zajmująca i chciałam wiedzieć "co dalej", że zmieniłam taktykę. Czytałam dłuższe fragmenty, czasami nawet rozdział, zaznaczając tylko słowa, których nieznajomość utrudniała mi odbiór treści. Najlepiej czytało mi się w pociągu, gdzie nie miałam dostępu do żadnego słownika czy innych pomocy naukowych.
Trudność sprawiały mi fragmenty z nazwami roślin, terminy medyczne - zwłaszcza skróty i niektóre idiomy. Irytujące były chwile, gdy znalazłam polskie tłumaczenie i dalej nie wiedziałam o co chodzi. Taki problem miałam na przykład z widow's peak - wąskie pasmo włosów pomiędzy głębokimi zatokami, niewiele to tłumaczenie wyjaśniło. Ale od czego jest Wujek Google i grafika.
Ale najgorsze i najbardziej frustrujące było uczucie i świadomość, że jakieś słowo już sprawdzałam, że ono już było i na pewno je sprawdzałam, ale, do jasnej anielki, nie mogłam sobie przypomnieć znaczenia. Z niektórymi słowami miałam tak po kilka razy.
W systematyczności pomogło mi zapisywanie daty oraz zaznaczanie, ile tego dnia przeczytałam lub/i przetłumaczyłam.

A co do samej książki. Barbara Delinsky kojarzyła mi się z romansami, ale książki tej autorki, na które trafiłam okazały się porządnymi obyczajówkami. "While My Sister Sleeps" ("Kiedy moja siostra śpi"), to moje drugie, po "Nikt się nie dowie", spotkanie z tą autorką i to po raz kolejny spotkanie nad wyraz udane.

W telewizji był kiedyś cykl "Okruchy życia", "Kiedy moja siostra śpi" jest utrzymana w podobnym klimacie. Historia zwykła i niezwykła jednocześnie.  Zwykli ludzie i jedno wydarzenie, które zmienia wszystko.
Robin i Molly Snow są siostrami. Robin jest światowej sławy biegaczką z licznymi sukcesami na koncie, ma ogromne szanse na udział w Olimpiadzie. Molly żyje w cieniu siostry, kocha Robin, ale są chwile, w których ma jej serdecznie dosyć i jest na nią wściekła. Tak było tego ranka, gdy Robin nagle zmieniła plany i  postanowiła biegać później, nie licząc się z Molly, która miała jej w treningu asystować, oczekując, że młodsza siostra i tak się dostosuje.
Molly złości takie traktowanie, zamiast pomóc siostrze jedzie do pracy. Po powrocie zastaje dom pusty, a wkrótce otrzymuje telefon ze szpitala. Podczas biegu Robin zemdlała, okazało się że przeszła zawał serca, jest w stanie krytycznym, zapadła w śpiączkę. Wyniki badań są bezlitosne, doszło do uszkodzenia mózgu.
Ta sytuacja jest punktem przełomowym dla całej rodziny. Molly dręczą wyrzuty sumienia i ciągłe "co jeśli", czy mogłaby zapobiec tragedii, gdyby tego dnia była z siostrą. Chris oprócz choroby siostry musi sobie poradzić z kryzysem, który przechodzi jego małżeństwo. Choroba serca Robin jest szokiem dla jej rodziców. Najgorzej z całej rodziny z zaistniałą sytuacją radzi sobie Kathryn, jej życie do tej pory było skupione na najstarszej córce i jej karierze. Ostoją dla całej rodziny jest Charlie, wspiera żonę i dzieci w trudnych chwilach, troszczy się o nich i często pełni rolę rodzinnego mediatora. Muszą podjąć bardzo trudną decyzję i poradzić sobie z konsekwencjami tego wyboru.
Oprócz głównego wątku poruszające są także te poboczne, jak choroba Alzheimera babci  czy problem anoreksji. Nie odniosłam wrażenia, że autorka próbując grać na emocjach zgromadziła wszystkie możliwe nieszczęścia. Wszystkie wydarzenia i problemy wydają się bardzo realistyczne i prawdopodobne.
Mimo tragicznych zdarzeń, sposób w jaki rodzi sobie rodzina Snow, przynosi pokrzepienie, spokój i nadzieję.

Książkę zaliczam też do wyzwania Trójka e-pik: styczeń 2014 - "Kochane zdrowie..." książka z motywem walki z chorobą

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Komedie Oskara Wilde'a

Rok 2014 rozpoczęłam dwiema komediami Oskara Wilde'a:
"Wachlarz Lady Windermere" w przekładzie Włodzimierza Lewika i
"Kobieta bez znaczenia" w tłumaczeniu Janiny Pudełek.
Nazwisko autora ma dla mnie naleciałości lekturowo-szkolne, działa na mnie onieśmielająco. Szczególnie, gdy estetyzm i hasło "sztuka dla sztuki" nie są mi najbliższe. Czuję w sobie blokadę i lęk, że nie jestem w stanie nic napisać, jakbym miała pisać "treściówkę". Przecież nie o to chodzi.
Komedie Oskara Wilde'a są satyrą na wyższe sfery angielskiego społeczeństwa końca XIX wielu, a także na relacje damsko-męskie. Sztuki jako całość nie zachwyciły mnie, ale fragmenty, niektóre dialogi, zdania zawartą w nich ironią, błyskotliwością, celnością i siłą wbiły mnie w fotel. Intrygi nie zachwycają, lecz sposób w jaki autor demaskuje i obnaża obłudę już tak.

"Wachlarz Lady Windermere" ocena 5/6
Ten utwór podobał mi się najbardziej.
Do lady Windermere docierają plotki na temat relacji jej męża z niejaką panią Erlynne, kobietą o wątpliwej reputacji i burzliwej przeszłości, wykluczoną z towarzystwa przez wyższe sfery. Początkowo nie wierzy w te pogłoski, ale dowodem, który przekonuje naszą bohaterkę o prawdziwości plotek jest książeczka czekowa jej męża i zapisane w niej duże sumy pieniężne na rzecz Erlynne. Mąż wypiera się romansu, ale nie wyjaśnia charakteru ich znajomości, jakby tego było mało lord Windermere namawia swoją żonę do zaproszenia pani Erlynne na przyjęcie urodzinowe Margaret. Zaproszenie ma jej pomóc wrócić na salony. Kiedy ta pojawia się na przyjęciu, przelewa to czarę goryczy, w poczuciu krzywdy i zdrady lady Widermere postanawia uciec z lordem Darlingtonem. Zostawia dla męża list, który znajduje i czyta pani Erlynne.
Sztuka o tym, że  "dobrzy" ludzie postępują źle, a ci uznani za "złych" są zdolni do szlachetnych czynów, o poświęceniu, miłości, pozorach. Jak jeden nierozważny krok potrafi zniszczyć życie, pozycję w świecie, którą trudno później odzyskać.

"Kobieta bez znaczenia" ocena 4/6
"Dzieci za młodu kochają swych rodziców, potem ich sądzą, rzadko zaś im przebaczają" (s.210)
Dosyć smutna komedia. 
Jednym z gości lady Hunstanton jest młody i ambitny urzędnik bankowy Gerald Arbuthnot. Zwrócił na siebie uwagę i właśnie został sekretarzem lorda Illingwortha. Stanowisko to daje mu olbrzymie możliwości, w tym zdobycie majątku i poczucia, że jest godny Esterki, młodej Amerykanki także goszczącej w majątku Hunstanton. Zaproszenie dostała również matka Geralda, pani Arbuthnot. Przeżywa ona wstrząs spotkawszy tam lorda Illingwortha, nie była gotowa na spotkanie z człowiekiem, który zniszczył jej życie i jest ojcem jej dziecka.
Gerald nie rozumie dlaczego matka nie chce się zgodzić na jego pracę u lorda, a ona nie jest w stanie wyjawić mu prawdy na temat swojej przeszłości. 
Przed laty Rachelę i Jerzego Harforda łączył romans. Jerzy rozkochał ją w sobie, wykorzystał jej niedoświadczenie, dla niego uciekła z domu. Obiecywał, że się z nią ożeni i da nazwisko ich dziecku. Kiedy zrozumiała, że tak się nie stanie, odeszła. Romans z nim zaważył na całym życiu pani Arbuthnot, która cały czas musi "wlec za sobą grzech młodości " (s.187). Dla Jerzego Rachela była jedną z wielu, jak ją określił po latach, kobietą bez znaczenia. 
Kiedy Gerald dowiaduje się prawdy, pragnie zmusić Illingwortha do małżeństwa ze swoją matką, aby mogła zmyć z siebie hańbę. Dla niej jest już na to za późno, nie chce tego, nie żałuje swojego grzechu, gdyż dzięki niemu ma syna którego kocha i dla którego wycofała się z życia publicznego, z odwiedzania "uczciwych domów", który nadał sens jej życiu. Teraz poniżeniem i hańbą byłoby poślubienie człowieka, którym gardzi. 

Pod hasłem Hasło stycznia - BRAK
 
Z pism. "Cztery komedie" - Oscar Wilde red. Juliusz Żuławski ; tł. Włodzimierz Lewik, Janina Pudełek, Cecylia Wojewoda. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa, 1961

piątek, 3 stycznia 2014

Post będący wynikiem zazdrości


Nowy rok, nowy miesiąc, nowe postanowienia, nowe spotkania z książkami. :)


Co jakiś czas pojawiają się na Waszych blogach stosiki, pozazdrościłam ich Wam i postanowiłam stworzyć własny. Poniżej książki z mojej biblioteczki, które planuję przeczytać w tym roku.

środa, 1 stycznia 2014

Podsumowanie grudnia

W grudniu dominowały książki świąteczne. Chyba tylko w komediach Wilde'a nie pojawiły się Święta i motyw Bożego Narodzenia.
1. „Jak zostać królem” Conradi Peter, Logue Mark ocena: 3/6 (audiobook - czyta Krzysztof Wakuliński)/ KwP
Spodziewałam się książkowej wersji filmu. A dostałam... nazwałabym to jego uzupełnieniem. Nie twierdzę, że jest to zła książka, ale potwornie mnie wynudziła. Film miał w sobie lekkość i dowcip. A ta książka - używając kulinarnych porównań - przypomina pożywny obiad, który może i jest zdrowy, ale mimo, że się je, je i je to z talerza nic nie znika. Bez audiobooka nie dałabym rady przebrnąć.
2. "Pora przypływu"Christie Agatha 
3. Z "Czterech komedii" Oskara Wilde
- „Mąż idealny” Wilde Oscar ocena: 4,5/6
- „Brat marnotrawny” Wilde Oscar ocena: 4/6 
4. "Strajk na Boże Narodzenie" Roberts Sheila   
5. "Stokrotki w śniegu" Evans Richard Paul
6. „Opowieści świętej pamięci Iwana Pietrowicza Biełkina” Puszkin Aleksander ocena: 5/6
Miłe zaskoczenie. Autor epoki romantyzmu z dystansem i poczuciem humoru - bezcenne.
7. „Dyskoteka przy Magnoliowej” Owens Sharon ocena: 4/6
Druga powieść tej autorki, którą czytałam. Podobała mi się mniej niż "Herbaciarnia pod Morwami", ale i tak to spotkanie uważam za udane. Pasuje do niej określenie komedia obyczajowa. Przeplatają się w niej losy kilkorga mieszkańców Belfastu. Ciepła, sympatyczna powieść.
8. "Podarunek" Ahern Cecelia
9. „Marta” Orzeszkowa Eliza ocena: 5,5/6 [WŁASNA PÓŁKA] 
Powtórka. Mocne zakończenie roku. Czytanie jej aż bolało.