Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2015
Moja ocena: 5,5/6
"Kalendarze" kupiłam w prezencie świątecznym dla mojej babuni, przed Wigilią chciałam książkę przeczytać - przecież trzeba najpierw sprawdzić co się daje. ;) Patrząc na druk, ilość stron i średni czas czytania innych powieści tej autorki, oceniłam że szybko ją pochłonę.
Przyłapuję się często, że zachwalając jakąś książkę, do jej plusów zaliczam to, że szybko się czyta. W przypadku tej powieści było inaczej. Jej nie chce się szybko czytać. Miałam poczucie niespiesznego spaceru, podczas którego zatrzymuję się, aby przyjrzeć się otaczającej rzeczywistości. Do Wigilii nie zdążyłam, ale później za zgodą obdarowanej już legalnie, oficjalnie i bez ukrywania się, powieść doczytałam do końca. Myślę, że jej się spodoba.
"Kalendarze" są powieścią bardzo osobistą, intymną i refleksyjną. Powinno się ją czytać w listopadzie, idealnie wpasowałaby się w klimat Zaduszek i Wszystkich Świętych.
Podobała mi się dwutorowość tej książki, podział na części opisujące przeszłość, w których wydarzenia opisane są z perspektywy sześcioletniego dziecka, poprzetykane refleksjami dojrzałej kobiety w formie "listów", wypowiedzi kierowanych do syna.
Akcja tej powieści rozpoczyna się pod koniec sierpnia, w powietrzu czuć już to coś nieuchwytnego zwiastującego zmianę, kiedy lato przechodzi w jesień. Podobnie jak w przyrodzie zmiany szykują się w życiu bohaterki, wkrótce wyprowadzą się jej synowie. Z tego powodu jest trochę smutna i dręczy ją poczucie, że coś się kończy. W chwilach dokuczliwej samotności wraca do wspomnień z dzieciństwa, trochę się dziwiąc jak różnie postrzegamy te same wydarzenia będąc dzieckiem a potem już z perspektywy dorosłej osoby, jak różnie jest zapamiętywanie przeżyć przez dzieci i dorosłych.
W życiu sześcioletniej Małgosi też szykuje się zmiana, będzie starszą siostrą, a wkrótce także z przedszkolaka stanie się uczniem szkoły podstawowej, czeka ją pierwszy krok w dorosłość.
Ta powieść jest wspaniała w swojej zwyczajności, pięknie opisana codzienność składająca się z drobnych elementów tak oczywistych, że nawet ich nie zauważamy, wydaje się że tak będzie zawsze, aż nie wiadomo kiedy stają się naszym największym skarbem, że bliscy będą z nami zawsze, aż przychodzi czas kiedy ich brakuje i nie możemy się już dopytać, skonfrontować ani podziękować za to co nam dali, za to co dla nas zrobili, bo dopiero kiedy jesteśmy dorośli zaczynamy sobie zdawać sprawę z ceny i wartości tego co dostaliśmy. Jest też uniwersalna i nostalgiczna, każda strona skłaniała mnie do własnych wspomnień, podobnie jak Małgosia nie mogłam doczekać się pójścia do szkoły i przymierzałam plecak, chodząc dumnie po mieszkaniu, doskonale pamiętam to uczucie dorosłości kiedy poszłam do pierwszej klasy i koniecznie chciałam odebrać młodszego brata (niecałe dwa lata młodszego) z przedszkola, pod wpływem tej powieści powróciło do mnie wzruszenie, kiedy na zakończenie sześciolatków patrzyłam na tańczącą poloneza młodszą siostrę.
Każda z dotychczas przeczytanych przeze mnie powieści tej autorki jest inna, tym co je łączy jest to, że są bardzo dobrze napisane, z szacunkiem dla czytelnika, a "Kalendarze" dodatkowo z ogromnym zaufaniem, czułam się jak przyjaciel, któremu druga osoba opowiedziała o swoich wspomnieniach, odczuciach, lękach, z którym podzieliła się swoimi refleksjami - oczywiście przy kuchennym stole.
Mam w planach. Bardzo lubię prozę autorki.
OdpowiedzUsuńNajbardziej czekam na nowy tom z cyklu "Fortuna i namiętności". Ale mam jeszcze kilka książek do nadrobienia, które skrócą cierpienie oczekiwania.
UsuńWspaniała książka! Zamawiam-pożyczam w przyszłości!
OdpowiedzUsuń:)
Usuń